Robert to ma chody!

Fot. Bartłomiej Zborowski / Fotorzepa
Z  flagą biało-czerwoną w zębach, rzuconą mu z trybun, kończył wczoraj Robert Korzeniowski chód na 50 kilometrów. Doszedł na metę pierwszy i zdobył swój czwarty złoty medal na trzeciej już olimpiadzie. To nasz najbardziej niezawodny olimpijczyk.
Z flagą biało-czerwoną w zębach, rzuconą mu z trybun, kończył wczoraj Robert Korzeniowski chód na 50 kilometrów. Doszedł na metę pierwszy i zdobył swój czwarty złoty medal na trzeciej już olimpiadzie. To nasz najbardziej niezawodny olimpijczyk. Fot. Bartłomiej Zborowski / Fotorzepa
Zdobywając w piątek złoty medal, Robert Korzeniowski stał się pierwszym polskim sportowcem, który ma na koncie cztery olimpijskie triumfy.

Piątek był najpiękniejszym dniem w historii polskiego chodu. I to nie tylko z powodu zdobycia przez Korzeniowskiego złotego medalu, ale także ze względu na znakomitą postawę jego kolegów. Roman Magdziarczyk był szósty, a Grzegorz Sudoł siódmy. O godzinie 6 polskiego czasu na trasę chodu na 50 km wystartowało 54 zawodników. Do mety doszło 41. Ośmiu wycofało się na trasie, a pięciu zostało zdyskwalifikowanych za nieprawidłowy chód.

Już na początku rywalizacji, po 5 km i upływie 22 min 21 sek. od startu, uformowała się sześcioosobowa czołówka, w której byli: Robert Korzeniowski, Niemiec Andreas Erm, Chińczyk Caohong Yu, Łotysz Aigars Fadiejevs, brązowy medalista ateńskich igrzysk na dystansie 20 km Australijczyk Nathan Deakes, oraz Rosjanin Denis Niżegorodow, który jest nieoficjalnym rekordzistą świata.
Po pokonaniu 15 km na czele stawki znajdowało się pięciu zawodników. Ubył z niej Fadiejevs, na 25 km Erm, a potem kolejni. Po przejściu ponad 30 km sędziowie zdyskwalifikowali za nieprawidłowy chód Australijczyka. Od 35. km Korzeniowski samotnie szedł już do mety. Ostatnie metry na bieżni stadionu pokonał z biało-czerwoną flagą, którą trzymał w... zębach.
- Nie miałem żadnych momentów zwątpienia - powiedział na mecie Korzeniowski. - Nie miałem na trasie żadnego kryzysu albo teraz o nim nie pamiętam. Bo tak to w sporcie jest, że jak się wygrywa, to się zapomina o wszystkich słabościach. Moja świadomość jest tak bardzo nastawiona na kontynuowanie walki, że nawet jeśli pojawiają się chwile słabości, to szybko je przezwyciężam. Nie miałem chwili zwątpienia nawet wtedy, gdy dostałem ostrzeżenie. Był to przypadek losowy, bo na trasie znalazł się jakiś kamyk, przez który na chwilę straciłem równowagę. Trasa była przygotowana znakomicie, ale miała kilka pułapek, na które trzeba było uważać.

Korzeniowski komplementował dwóch pozostałych polskich chodziarzy - Romana Magdziarczyka i Grzegorza Sudoła.
- Stworzyliśmy świetny zespół, zrealizowaliśmy to wszystko, co wcześniej wspólnie założyliśmy - stwierdził. - Nie bali się mojego stylu pracy, przyjęli twarde warunki i jak widać opłaciło się. Magdziarczyk jest już doświadczonym zawodnikiem i z imprezy na imprezę spisuje się coraz lepiej, natomiast Sudoł jest moją wielką niespodzianką, bo nie spodziewałem się, że pójdzie mu aż tak dobrze. Ich wyniki pokazały, że warto było mieć takich uczniów przez ostatnie cztery lata.
Szóste miejsce w igrzyskach olimpijskich w Atenach w chodzie na 50 km to największy sukces w karierze 27-letniego Magdziarczyka.
- Gdyby nie kłopoty żołądkowe, mogłoby być jeszcze lepiej - przyznał po zawodach. - Czułem się bardzo dobrze i do 30 km wszystko wskazywało na to, że powalczę o wyższą pozycję. Miałem w planach zaatakowanie Hiszpana Jesusa Angela Garcii oraz Chińczyka Caohonga Yu, którzy mnie bezpośrednio wyprzedzali. Wydawało się, że mogę ich pokonać. Jednak kłopoty z żołądkiem tę nadzieję zniweczyły.
Magdziarczyk dodał, że na ostatnich kilometrach nie mógł przyjmować żadnych płynów.
- To była walka z samym sobą, a nie z rywalami - stwierdził chodziarz z Gdańska. - Nie wiem, co się stało, ale żołądek odmówił posłuszeństwa i wyraźnie osłabłem. Dobrze, że skończyłem na szóstej pozycji, a nie niżej. Ten wynik mnie satysfakcjonuje. Cztery lata temu w Sydney byłem ósmy. Teraz uplasowałem się dwa miejsca wyżej. Widać, że moja praca nie idzie na marne.
Obchodzący w sobotę swoje 26. urodziny Sudoł swój najlepszy wynik poprawił aż o prawie półtorej minuty.
- Jestem niezmiernie szczęśliwy, tak naprawdę to cały czas nie mogę uwierzyć, że zająłem siódme miejsce- powiedział na mecie. - To mój największy sukces, ale obiecuję, że się nim nie zachłysnę i będę dalej równie ciężko trenował. Trochę się zdenerwowałem ostrzeżeniem, jakie dostałem. Pamiętam jak przed rokiem w Paryżu sędziowie nie pozwolili mi ukończyć marszu podczas mistrzostw świata. Na szczęście tym razem na jednym się skończyło.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska